Type and press Enter.

Czechy, autostopem po szczeniaczka 2012. Z cyklu: Krótkie historyjki z podróży.

5 grudnia Jax obchodził swoje 7 urodziny, więc to najlepszy moment żeby zacząć tą oto historyjką z roku 2012 nowy cykl krótkich historyjek z podróży.

Kiedy okazało się, że nie ma żadnego sensownego dojazdu do miejscowości oddalonej zaledwie 70km od granicy, nikt akurat nie wybiera się do Czech po szczeniaka autem, poprosiłam więc Kasię, przyjaciółkę z liceum, aby pojechała ze mną autostopem odebrać szczeniaczka, na co natychmiast przyklasnęła.

*mapa Kasi

Pierwszy etap do Jeleniej Góry zaliczyłyśmy pociągiem, tak wiem, nie jest to może już tak fajne jakby brzmiało po tytule, ale miałyśmy wtedy, wychodzi mi z obliczeń 23 lata i w sumie to nie podróżowałyśmy, wydaje mi się też że dziewczyny teraz to są takie otwarte na świat, same do Tajwanu, Kolumbii, Burkina Faso a w moich czasach, te 7 lat świetlnych za nami, to internet był jakiś gorszy i w ogóle nikt nie podróżował (tak sobie to tłumaczę). No dobrze musze przyznać, że wtedy przejazd autostopem za granicą czyli w Czechach wydawał mi się ekstremalnie zajebistym planem podróżniczym. Tym bardziej z mapą sporządzoną przez Kasię. 

Kasia od zawsze lubiła pić piwo, a ja wzięłam taki pożyczony koci kenelik plastikowy dla mojego szczeniaczka o imieniu Jax, już wcześniej przygotowanego, i do keneliku Kasia wsadziła swój prowiant to jest chrupki kukurydziane (takie jak się wciska w rękę bardzo małym dzieciom), serek wiejski oraz trzy piwa Kasztelan. Już w pociągu Kasia rozkręciła alkoholową libację z jakimś typem z naszego przedziału, a on się natychmiast w niej zakochał, ale to był taki facet co jeździł na kartę studencką po napisaniu magisterki na UKSW, nie wiem jak w każdym razie był strasznym lamusem w naszych oczach i bardziej się z niego nabijałyśmy. 

Nie pamiętam co się działo potem, ale chyba maszerowałyśmy po Jeleniej Górze z samego rana, bo to był pociąg nocny i chciałyśmy tego samego dnia wrócić jeszcze do domu. Łapałyśmy stopa do Szklarskiej Poręby i stamtąd przez granicę (ho ho ho, przebyłyśmy granicę, której nie ma, drogą lądową). W szklarskiej Porębie trochę nam zeszło na głupotach to znaczy rzucałyśmy się w zaspy śniegu, było bardzo dużo śniegu, dziewiczo nietkniętego przez szpadel i pługi, więc robiłyśmy ślady stóp i orły i świeciło słoneczko. 

Łapałyśmy potem wreszcie stopa przez granice i to był chyba tir, a był to jeszcze czas jak wysyłałam mamie nr rejestracyjne tirów które nas podwożą, tak dla bezpieczeństwa. Ten Pan miał jakąś super ciekawą historyjkę o Czechach i Polakach i różnicach językowych i kasetach magnetofonowych i prostytutkach, ale nie mogę sobie nawet przed snem przypomnieć co to było. 

Potem podwiózł nas jakiś Czech, mody śliczny blondynek, z którym wymieniłyśmy telefony, bo był śliczny. No i on nas musiał wyrzucić w jakimś miasteczku bo dalej nie jechał, ale mówił pół drogi, że oni mają straszny problem z cyganami i żebyśmy ogólnie uważały na cyganów, bo cyganie to to i tamto i meksykański kartel narkotykowy to jest pewnie nic do cyganów. Nie wiem co wtedy myślałam o cyganach, ale no wiadomo, choćbyśmy nie byli rasistami wiemy jak się nam polakom kojarzą cyganie, którzy ocyganiają cię na hajs, każdy znajomy ma historię z cyganem np wróżka cygańska wróży z ręki i znika twój portfel a do tego zostajesz zarażony hiv przez naskórek, cygan porywa 14 letnią cygankę na żonę, bo taka tradycja gwałtu, cyganie są biedni i jedzą gruz i mieszkają na bagnach, ale jednocześnie jacy oni są wszyscy bogaci, złote łańcuchy, wielkie wesela na tysiąc osób, wszystko w złocie i perskich dywanach, no i cyganie chcą ci ukraść psa, umorusane gołe cygańskie dzieci rzucają w ciebie kamieniami dla jaj. To na pewno w jednym slajdzie przeleciało nam przez głowę. Chłopak mówił abyśmy uważały w dzielnicy cygańskiej, to znaczy to było miasteczko wielkości Góry Kalwarii więc gdzie tu są jakieś dzielnice. 

Napomknę tylko, chociaż ta historyjka miała być krótka ale znowu wyszło już jak zawsze a nie doszłam nawet do połowy. Więc napomknę tylko, że Kasia była zawsze taką ofiarą losu, która robi sobie krzywdę i zazwyczaj jest to skręcanie kostki pierwszego dnia przyjazdu na wakacje i tak np w zielonej szkole na początku liceum Kasia na pierwszej wycieczce skręciła natychmiast kostkę i dzięki niej nie musiałam nigdzie chodzić, na żadne wycieczki bo ktoś musiał zostać z Kasią i się nią opiekować, więc siedziałyśmy u nas na ostatnim piętrze i paliłyśmy papierosy przez okno jak inni musieli się męczyć w lesie. Więc wracając do cygańskiej dzielnicy, idziemy przez nią, napierdala siarczystym mrozem, ulice oblodzone, a po drugiej stronie ulicy z jakiegoś meliniarskiego domku wychodzi dwóch cygańskich młokosów, i oni są ubrani, jestem prawie pewna, w ortalionowe dresowe spodnie i koszulki te białe na ramiączkach jak włoska mafia po godzinach pracy, maja złote kajdany na szyi i kiepa w ustach i oni mają jeszcze wielką piłę mechaniczną, którą robią wrrrr wrrrr wrrrr popisując się jak zawsze kolesie na motorze. I oni patrzą na nas i robią to wrrr wrrr wrrr piłą a my jesteśmy już zestresowane tym wszystkim i chcemy bardzo szybko, niezauważone się ulotnić, uniknąć kłopotów, wtedy wstępujemy na kawałek chodnika, który jest bardzo oblodzony i mówię Kasi, nie wyjeb się teraz tylko!, i w tym momencie Kasia wyjebuje się plackiem na brzuch i twarz, te chrupki kukurydziane i nowe piwa Kasztelan w puszce rozprzestrzeniają się jak zarazki po całym chodniku, a cyganie z piłą mechaniczną (ja nie chcę tu zabrzmieć jak Agnieszka Walentynowicz z Inowrocławia, zawsze w pisaniu to jest taki niezręczny moment) wpadli w śmiech. Zrywali boki, wsiedli na karuzele śmiechu i nie mogli się zatrzymać robiąc wrrrr wrrr wrrr. Zebrałyśmy piwo i uciekłyśmy, a Kasia długo jeszcze miała cos jakby skręcony, opuchnięty nadgarstek.

Tu mogłabym skończyć, ale nie mogę się też zatrzymać, bo przecież są urodziny mojego psa a nawet nie doszłam do momentu zobaczenia go, a to też jest w sumie historyjka. Jest to historyjka, bo nie wiem skąd wy macie swoje psy, ale pewnie jak macie je z rodowodem to macie wyobrażenie o hodowcy domowym, odchowującym pieski jak siódemkę własnych niemowląt, a jak pies ma dwa rodowody jak Jax, ten normalny i ten isds(użytkowy dla border collie) no to już hodowca powinien mało tego, że odchować jak własne i suce ma pomagać jego własna żona wykarmiać swoją piersią, ale tez przeprowadzić wnikliwe testy predyspozycji pastersko sportowych, behawiorysta renomowany certyfikatami ze stanów zjednoczonych ameryki północnej przyjeżdża specjalnie i zapisuje wyniki w bazie danych międzynarodowego stowarzyszenia charakterów psów użytkowych. Nie jest tak. Psy pasterskie tzn psy kupione od pasterzy są zazwyczaj psami ze stodoły, albo przynajmniej z kojca i one generalnie pasą owce, nie mają zabawek z Finalndii ani kocyków z włóknami ceramicznymi itd. Ja to wiedziałam, na szczęście i byłam przygotowana, podchodziłam nawet z uśmiechem na ustach kiedy mailowaliśmy z hodowcą i ja pisałam „a jak charakterki, a można jakieś zdjątka szczeniaczków?” a on na to „wszystkie są bardzo mądre, pozdrawiam”, a ja na to „A można jakieś zdjątka szczeniaczków” a on nic, ja na to „a ile kosztuje szczeniaczek, nie chce być taka obcesowa i pytać o cenę tak szybko, najważniejszy jest charakter nie wygląd, jestem poważną osobą zainteresowaną profesjonalnym sportem i może nawet pasieniem, potwierdzić to można u mojego trenera agility i oczywiście najbardziej interesuje mnie charakter”, a ona na to „650 euro, pozdrawiam” a ja na to,  i co z tymi zdjęciami” on nic, ja znowu o zdjęcia i dostaję po dwóch tygodniach to



*na różowo to Jax, wtedy go wcale nie brałam pod uwagę.

W ogóle zarezerwowałam innego szczeniaka, a on wysłała mi po dwóch tygodniach znowu, przed samym przyjazdem zdjęcie innego. Na prawdę, człowiek nie miał pojęcia, który szczeniak to który bez czytnika czipów. (XD)

No, ale jak już dojeżdżałyśmy to pan hodowca o imieniu I. wyjechał po nas na miasteczko, i okazało się, że może on po prostu nie umie w internet, bo był tak miły, sympatyczny, pomocny, zabawny, uprzejmy i miał tak dobre serce, że z miejsca obydwie się zakochałyśmy i powiedziałyśmy sobie, że będziemy, nie patrzeć na wygląd i szukać właśnie takiego męża. Wreszcie dojechaliśmy do szczeniaczków i weszliśmy do stodoły i tam były kojce i w jednym właśnie te szczeniaczki, czarniutkie pchełki wszystkie takie podobne, drzwiczki zostały otwarte i one się rozprzestrzeniły po stodole jak jakieś myszy i w sumie tyle je widziałam w grupie, i tam jeden taki latał, nie ten którego wybrałam wcześniej, tamten gdzieś zniknął, ale ten miał wszystko idealne, proporcjonalne, krótką sierść i takie ładne długie łapki w kropki i to był właśnie Jax i ja powiedziałam, że chce tego! czy on jest wolny? proszę mi natychmiast sprawdzić, bo ja chce tego żadnego innego. Niestety nie widział który to który, według imion i zdjęć ze strony i sprawdzał czipy, i miał taka listę rezerwacji wraz z nr chipa, i ten był jak się okazało wolny więc ja go od razu przyklepałam na 100%. Potem zobaczyłam, że tam gdzie pobiegły szczeniaki to jest taka przepaść w stodole i jakaś dziura czarna wielka a jeden szczeniak wrócił z kawałkiem szczęki świni z uzębieniem i dzieciaki miały niezłą frajdę z tej zabaweczki. Ten szczeniak, którego sobie na początku wybrałam okazał się być nie dość, że długowłosy to jeszcze jak go Kasia odłowiła to natychmiast jej zasnął na ramieniu we włosach więc totalnie nie dla mnie. 

Ja bardzo chciałam podpisać umowę, bo chciałam być taka pro jak wszyscy z poważnych hodowli bo umowa to zabezpieczenie, to jest niezmiernie ważna rzecz, ale I. powiedział, że jaka umowa? po co? nie no jak bardzo chcesz to napiszemy i napisaliśmy, że on sprzedaje mi psa o nr chipa takim i za tyle. długopisem to napisaliśmy na kartce. 

Chciałyśmy już wracać, ale okazało się, że nasz plan nie objął jednej ważnej rzeczy mianowicie, ze jest środek zimy i robi się ciemno o 15. Więc I.- dusza nie człowiek- woził nas po miasteczku i szukał noclegu. W pierwszym okazało się troche za drogo więc pojechaliśmy do jakiegoś mniejszego i tam słuchamy rozmowy z panem z recepcji, śmieszki heheszki, i okazało się, że Pan gratulował hodowcy mojego psa ponieważ myślał, że on chce na te jedna noc dla naszej trójki pokój i pytał gdzie on znalazł chętne aż dwie na raz i to takie młode. 

W każdym razie historia skończyła się dobrze, wieczorem poszłyśmy do baru, Kasia była zadowolona bo piwo tańsze od wody, następnego dnia wróciłyśmy busem, potem znowu stopem (zatrzymała się taksówka i tir na raz, a jako że taksówkarz nie chciał pieniędzy to wiadomo że go wybrałyśmy). Jedyny problem był taki, że Jax nie chciał być zamknięty w keneliku bo natychmiast się darł jakby go polewano wrzątkiem i zdejmowano skórę. Potem w pociągu z Jeleniej pamiętam, że ktoś tak dojebał do pieca, że ludzie w naszym wagonie wszyscy siedzieli na korytarzu i przy drzwiach z twarzami przytulonymi do szyby bo tak było gorąco w przedziałach. Kasia piła piwo, a ja patrzyłam na mojego szczeniaczka, który posiusiał się na podłogę i ciepełko z omszałych, zakurzonych kaloryferów unosiło ten zapach moczu z podłogi na nowe poziomy skondensowania, kołysząc nas słodko do snu w drodze powrotnej do Warszawy. 





Sto lat Sto lat Jax!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *