Type and press Enter.

O psie, który zostaje i życiu w warszawskiej kamienicy.

Chciałam najpierw napisać krótka notkę na Facebook, ale jak mi to przyszło do głowy to zaraz przyszło mi do głowy tak dużo zdań i historii, że to by się na Facebooku po prostu nie zmieściło. Jak niektórzy wiedzą, mam 3 psy, a jadę tylko z dwoma i ten wpis, jest o tym trzecim piesku, który zostaje. Zostaje z wielu powodów, głównie dlatego że ma juz 9 lat i wiele problemów. Problemy ze stawami, z zębami, paniczne strach przed wystrzałami i burza, który przekłada się z roku na rok na inne dźwięki, problemy ze swoim wrednym charakterem, który każe jej na dzień dobry spuścić zapobiegawczy wpierdol każdemu napotkanemu w parku psu, który chce ją wąchać dłużej niż 5 sekund, a czasami po prostu bo jej się z wyglądu nie podoba. Piesek ten zostaje z moją mamą, z którą się bardzo kochają, będzie 3 miesiące w roku spędzał wakacje na działce na wsi, a poza tym miał do dyspozycji ładne mieszkanie, dobra opiekę i piękny duży park. Tym pieskiem jest Greta, mój pierwszy border collie, która nauczyła mnie okropnie dużo. Nie wiem czy powinnam się do tego przyznawać i czy którykolwiek odpowiedzialny, światowy właściciel przyznał się do tego, ale ja nie lubię za bardzo mojego psa a jednocześnie go kocham. Żeby już nie pierdolić chciałabym opowiedzieć Gretę a także innych w kilku historiach, które mam nadzieje, że jak zwykle będą straszne i śmieszne jednocześnie.

ja, Greta i plan mojej książki, którą juz prawie skończyłam

Kiedy Greta była młoda, czyli jakieś 7-8 lat temu mieszkałam z mamą i jeszcze drugim psem na ulicy Okólnik w samym centrum Warszawy, w pięknej starej kamienicy. Jak to w starych kamienicach w Warszawie, margines społeczny miesza się z bogaczami, starzy ludzie z młodymi i tak dalej. Nasza klatka schodowa na 4 piętrze miała drewniane podłogi i odrapane z farby ściany. Była piękna i stara, a podłoga przy windzie wyłożona była biało czarną kostką w szachownicę. Ta klatka była w kształcie litery L i my mieliśmy mieszkanie na rogu tej Lki, i co jest bardzo dziwnie konstrukcyjnie na rogu tej Lki właśnie było takie 5 metrów kwadratowych dodatkowego korytarza, który jakby powinien przynależeć do naszego mieszkania, ale był klatką schodową. Jak jeszcze w kamienicy nie było domofonu to taki pijak z owczarkiem podhalańskim spali na schodach a jak ten pijak znalazł tę moją wnękę w korytarzu to spali głównie tam, no i czasami w windzie i wszędzie śmierdziało moczem i kupą i witał cię z zębami wielki biały pies.

Naszym sąsiadem był starszy Pan Marian, który mieszkał z żoną w dwóch osobnych mieszkaniach i mieli także osobną toaletę jak w serialu o Kiepskich. To chyba było tylko jedno takie mieszkanie na tym piętrze albo i w całej kamienicy. No i oni mieszkali osobno, bo się niezbyt lubili, jego żona była bardzo gruba, kulała i ledwo chodziła a on był dość sprawnym staruszkiem, który zadawał się z miejscowymi pijaczkami, choć sam nie był takim hardcorowym pijakiem z czerwonym kinolem, w sumie to jakoś nigdy nie wydawał mi się pijany. I ten Marian, on był taki trochę miły trochę niemiły, sama nie wiem. Dla mnie był zawsze miły i mówił na mnie „córcia”. Mieliśmy z Marianem konflikt kiedy byłam bardzo mała, bo moi rodzice chcieli przyłączyć ten nieszczęsny kawałeczek korytarza aby zrobić mi większy pokój, i zbierali podpisy wśród sąsiadów i tylko Marian się nie zgodził. Może dlatego, przez ten konflikt podświadomie zakodowało mi się, że Marian jest taki trochę miły trochę niemiły. Marian miał w swoim małym pokoiko-mieszkaniu (jego żona zajmowała to trochę większe mieszkanie, a on dosłownie kanciapę i oczywiście widzę, że myślicie sobie że dlatego, że była gruba, ale może właśnie niekoniecznie) miał tylko łózko i ogromne akwarium z rybkami, a jako że nie było tam okna, to prawie zawsze miał uchylone drzwi i ja się czułam tak, jakby on po prostu żył na klatce schodowej, bo on ciągle chodził a to od siebie do żony a to do tej osobnej toalety i ciągle go spotykałam na klatce. Kiedyś przyjechał ze swoją potwornie starą niedołężną matką, która wymagała opieki i miała jakoś 100 lat. I ona siedziała na tym kawałki korytarzyka, który miał być moim pokojem, na takim krzesełku przy stoliczku z kwiatkami (zabieg zdrabniania jest tu celowy) i całe dnie patrzyła w okno, robiła kupę w majtki i na całej klatce śmierdziało. Prosiła też wszystkich o słodycze, ale Marian zawsze mówił, żeby jej nie dawać bo ma cukrzycę. Potem umarła, czego wszyscy się spodziewali.

Greta kilka razy w życiu wygrała jakiś jumping na agility, nestety z biegami agility nigdy nie było dobrze, bo była na bakier ze strefami całe swoje życie

Miał też mój sąsiad, taką bardzo energiczną jamniczkę, która miała przedziwne imię ‚PInia” i ona biegała po korytarzu, jako że drzwi miał otwarte non stop i bawiła się piłeczką, wbiegała do innych mieszkań witać się ze wszystkimi i ciągle szczekała. Ja ją bardzo lubiłam, bo wyciągałam łapy do każdego psa szczególnie tego co wyciągał tez łapki do mnie (raz pogłaskałam dużego wyżła i mnie ugryzł w brzuch i Pani zapraszała mnie i mamę do siebie do mieszkania i dawała mi dużo słodyczy  i pomarańcze). I mieliśmy taką bardzo bogata sąsiadkę, która sobie kupiła własnościowe mieszkanie obok nas i ciągle pracowała i ubierała się w Chanel i psikała Chanel 5 w windzie. I ona strasznie nie lubiła Pini, przez to szczekanie i ciągle słyszałam jak otwiera drzwi i krzyczy „zabierz tego psa!!!! zamknij się!!!kurwa!!!” i potem trzaskała drzwiami. Nienawidziła się z Marianem, myślę że wszystko w nich było tak inne, że poza piciem wody i wypróżnianiem się codziennie, nie było nic co by ich łączyło. Po wielu latach PInia umarła bo była stara, a potem też umarła moja sąsiadka, któregoś dnia jej mama przyszła do nas pytać jaki jest numer na pogotowie, a ja nie wiedziałam więc sprawdziłam w internecie, ono przyjechało i ją zabrało i już nie wróciła. Myślę, że za dużo pracowała i miała chyba chore serce.

W naszym budynku mieszkała tez hodowczyni terrierów rosyjskich, która w najlepszym momencie miała ich 5 a mieszkanie miała jakieś 30m2 i tylko przez okno widziałam jak je wyprowadza jeden po drugim na trawnik pod domem, cały dzień.

Potem jak już wzięłam Gretę, to Pinia dawno nie żyła, może dlatego Greta i Marian zostali najlepszymi przyjaciółmi. Może zbiegło się to też trochę w czasie z okresem, kiedy systematycznie zaczęłam Gretę zamykać niechcący po spacerze na klatce schodowej. Bo Greta się snuła jak cień gdzieś tam za tobą w drodze powrotnej i czasami po prostu ona zostawała na klatce. No więc któregoś dnia zapukał Marian i powiedział, że ma u siebie mojego psa. Ja, że jak to? A on, ze no siedziała na wycieraczce pod naszymi drzwiami to ją wziął do siebie i to było z dwie godziny temu, bo sobie razem jedli i potem spali. Dziękuję, powiedziałam zastanawiając się, jak zamknęłam ją na klatce. Innego dnia zobaczyłam, że Grety nie ma w mieszkaniu więc jej szukałam nawet w szafie, a potem już poszłam do Mariana, drzwi były uchylone i widziałam jak leżą razem na kanapie-kanciapie i oglądają telewizję a za nimi miarowo szeleści filtr z ogromnego akwarium wypuszczając z siebie bąbelki.

Czasami po prostu jak spotykałam Mariana na klatce kiedy wracałam z psami to on mówił czy może zaprosić Gretę do siebie więc mu pozwalałam i czasami zostawiałam nawet trochę dłużej. Raz przy takiej okazji zaproszenia zobaczyłam, jak Marian daje Grecie nastepujące rzeczy: salceson, szynkę, kiełbasę i białą bułkę. W ilości takiej, że może by to wystarczył na tydzień. W tym okresie tez zaczęła tyć. Wiedziałam już dlaczego Greta kocha Mariana tak bardzo i wtedy zorientowałam się, że po prostu łatwo ją przekupić. I nie jest tym typem border collie, który zrobi wszystko tylko po to, żebyś był szczęśliwy lub/i nie złościł się. Bo Greta wcale nie chciała chodzić ze mną gdziekolwiek jak był Marian. Kiedy słyszała jego głos na klatce schodowej to cała chodziła, leciała do niego jak szalona i nie słuchała. Marian, wraz ze swoimi kolegami pijaczkami siedział w parku przy Akademi Muzycznej, każdego dnia. Więc jak szłam tam z Gretą na spacer to nawet jak z nią ćwiczyłam sztuczki czy frisbee, co strasznie kochała i nic nie było w stanie jej wybić z ćwiczeń, to tylko gdy usłyszała albo wyczuła Mariana biegła przez cały park i ani trochę się mnie nie słuchała i wcale nie chciała ze mną wracać. Do tej pory kiedy widzi podobnego mężczyznę, a jak już w ogóle słyszy podobny głos to coś w środku ją roznosi, ta jej wielka przekupna miłość.

Potem nasza kamienicę zreprywatyzowali, któregoś dnia przyszedł bogaty Pan i powiedział, że znalazł się właściciel kamienicy i wszyscy będą się musieli wyprowadzić. Wtedy trochę płakałam bo wydawało mi się to końcem świata i ostatnia niesprawiedliwością, bo co na przykład stanie się z Marianem, najlepszym przyjacielem mojego psa? Przecież Marian jest jak drzewo tego miejsca, z korzeniami wbitymi kilka metrów pod ziemię, jak go przeniosą pod Warszawę, to nie będzie mógł spędzać każdego dnia w tym parku, to będzie koniec świata.

Rok czy dwa lata od naszej wyprowadzki przyjechałam z Gretą do tego parku koło naszego starego domu, żeby spotkać się z przyjaciółką. No i już z odległości jakichś 20 metrów, zanim cokolwiek zauważyłam, Greta ruszyła do przodu jak szalona, wiedziałam że tam musi być Marian. I on tam siedział z tymi kolegami pijaczkami i powiedział, że teraz mieszkają z żona na Woli, ale on tu codziennie przyjeżdża autobusem. Tak bardzo się cieszył, że widzi Gretę! Od tamtego czasu go nie widziałam, ale wiem że Greta czasami jak usłyszy lub zobaczy kogoś podobnego ma nadzieje, że to jej ziomek Marian. Jest to smutne i tragiczne, ale też trochę śmieszne. Juz wyjaśniam, smutne bo wiem, że go raczej już nigdy nie spotka, a tragiczne i śmieszne, bo nie wiem czy by kiedykolwiek go tak kochała gdyby nie karmił jej salcesonem i bułkami.

Incydenty z zamykaniem psa na klatce schodowej trochę później ucichły, byłam bardziej uważna. Kiedy mieszkaliśmy już na Żoliborzu w takim nowym bloku z nowoczesnymi windami, to którejś nocy zasiedziałam się bardzo, poszłam się umyć, przebrałam w pidżamę i na szybciutko wyskoczyłam z psami na siku. BYło ich wtedy 3 i lato. Więc w tej pidżamie zeszłam na dół, psy załatwiły potrzeby i dużą windą towarową wjechaliśmy na górę, weszliśmy do ciemnego mieszkania i ja od razu wskoczyłam do łóżka i zasnęłam. Następnego dnia rano chciałam wyjść z psami i nie mogłam znaleźć Grety, Szukałam jej znowu nawet w szafie, a kiedy nie znalazłam jej nawet na wycieraczce wiedziałam co się stało, musiałam zamknąć ja w windzie. Więc zbiegłam te 11 pięter na parter na każdym intensywnie ja wołając. Na dole spotkałam ochroniarza i zapytałam czy nie widział tu takiego pieska w szare łatki i on mówi, że a i owszem widział, ten mały Pani piesek wyskoczył rano z windy prosto na jakiegoś pana z psem i mu spuścił, że tak powiem, wpierdol, potem wyszedł na patio i pan dozorca, który ma tam taką kanciapę go do siebie wziął. Poszłam do Pana dozorcy i mu kamień spadł z serca, (bo to nie był niestety drugi Marian), że zabieram tego psa, bo mu zjadł całe śniadanie jak wyszedł na 10 minut. Kupiłam Panu dozorcy piwo i słodycze, ale nie wiem czy go to pocieszyło.

Greta nigdy jakoś specjalnie nie cieszyła się kiedy przychodziłam, bo akurat spała, ale za to można ją było znaleźć śpiącą w otartej szufladzie komody, ponieważ na komodzie był talerz, z trzema okruszkami chleba i ona musiała tam się wdrapać i go wylizać, ale bała się zejść więc zdrzemnęła się w szufladzie. Kiedy była mała sypiała na stole w kuchni, bo szukała tam jedzenia i bała się zejść. Bała się zejść, bo jak była bardzo mała to zeskoczyła z takiego 3-4 metrowego muru w parku, bo na dole były psy. Od tamtej pory boi się wysokości. Kiedyś na tej komodzie leżała bombonierka ze starymi, już pobielonymi czekoladkami z alkoholem i Grecie któregoś dnia po wielu tygodniach prób i marzeń udało się je wykraść i natychmiast zwymiotować na moją kanapę, bo nie na podłogę. Greta zawsze wymiotuje na łóżko, taki już jej urok. Kiedy odłożysz gdzieś na półkę talerz po jedzeniu, choćby zostało tam tylko samo wspomnienie o zapachu, Greta poczeka aż zgasną światła i za około 10 minut później wyruszy na łowy. Greta długo pamięta, że gdzieś jest jedzenie, albo wspomnienie jedzenia. Greta nie prosi jak musi kupę na rzadko, po prostu robi ją w domu, bo to nie jej wina, że nie czułam jak pierdzi. Pewnie ma rację.

Greta nadal dziwi się czemu Jax nie chce się z nią bawić…

Greta to jest taka twarda sztuka i kiedyś nawet, jako nieopierzonemu posiadaczowi border collie, który zaczyna przygodę ze szkoleniem i psimi sportami nawet to się trochę podobało, że się niczego nie boi (poza strzałami) i jest taka pewna siebie. Potem jednak kiedy wzięłam drugiego i trzeciego przekonałam się, że nie cierpię tej cechy charakteru Grety i o wiele lepiej pasuje do mnie i do moich upodobań pies, który ma dobre serce i najbardziej na świecie liczy się dla niego moje zdanie. NIe wiem czy byłam aż tak złym trenerem, czy po prostu występuje między nami konflikt charakterów i wartości i dlatego nie wychodziło nam w agility nawet po 7 latach.

Po jakimś czasie nauczyłam ją ciężkim przymusem, że absolutnie nie może bić psów. Klaudia, moja najlepsza przyjaciółka ma owczarka niemieckiego Qualę, i są w tym samym wieku z Gretą i jak były małe bardzo się przyjaźniły i nawet jadły w parku kupę z jednego papmersa(potem oczywiście Greta już nie lubiła swojej przyjaciółki, bo każdy owczarek niemiecki to kurwa). Quala, to taka suczka z dobrym sercem i jak były podrostkami, to ją kiedyś molestował taki wielki kundel, tak ja gonił że płakała i się przewracała a właściciel był na drugim końcu parku. No i Greta tak patrzyła na niego i powiedziałam jej „ok” co jest komenda zwalniająca co prawda do ćwiczeń sztuczek itd wtedy go tak zmaltretowała, że sam uciekł do swojego właściciela. Taka jest Greta, musi rządzić na osiedlu.

NIgdy mi i Grecie się specjalnie dobrze nie układało, ani w szkoleniu, bo Greta lubi robić tak aby jej było wygodniej i pewne rzeczy są niewyuczalne, ani w życiu bo ja nie mogę czasami znieść jej wrednego charakteru, a nawet kiedy jest miła to jest miła w taki sposób że zazwyczaj coś chce i jest po prostu upierdliwa. Np lubi się przytulić, ale w taki sposób że dyszy prosto w twoją twarz oddechem z głębin żołądka, ewentualnie liże cię z prędkością trzepotu skrzydeł kolibra, po rękach, twarzy, ubraniu. I zawsze w takich przypadkach o coś chodzi, a jak karzesz jej wyjść i przestać to jest biedna, jak to border collie, więc robi to wszystko jeszcze raz ze zdwojoną siłą. Na prawdę doprowadza mnie to do szału, mimo że mi wstyd z tego powodu, nie potrafię nic na to poradzić. I może dlatego, z tych wszystkich powyższych powodów, ją trochę przestałam zauważać, te momenty, kiedy jest miłą kochana i dobrą suczką. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, ale po prostu nie możemy żyć razem, nie mogę tez zabrać jej ze względu na jej dolegliwości i lęki, ale wiem że ma teraz i będzie miała wspaniałe, aktywne życie z moją mamą, która nie będzie ciągle ignorować jej tak jak ja. Chciałam Ci suczko podziękować, że po prostu jesteś jaka jesteś i mnie tyle nauczyłaś i życzę Ci, żeby długo żyła w szczęściu i obfitości pożywienia i kiedyś jeszcze spotkała swojego Mariana, jak nie tego to chociaż podobnego.

foto: Klaudia Szymańska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *