Type and press Enter.

Mannheim to raj.

Na dwa tygodnie, w okolicach świąt wybrałam się z moim chłopakiem w jego rodzinne strony, ta mała miejscowość, z której pochodzi ma tak długą nazwę (jak wszystko w języku niemieckim), że nie jestem w stanie jej nawet przepisać a co dopiero wymówić, ale znajduje się w okolicach Kolonii, Frankfurtu (już mniejszych miast nie będę wymieniać) i raczej bliżej Francji niż dalej. Bardzo blisko znajduje się też miasto Mannheim.

Uwaga, w tym poście wyjątkowo nie pojawią się psy:)

Jesienią zabrałam swojego chłopaka na Pragę i była to pierwsza wycieczka po Warszawie jaką mu zorganizowałam. Generalnie to jak mam jakąś randkę z obcokrajowcem głównie z Tindera to, chcąc pokazać moją ulubioną część Warszawy, to go zabieram zawsze na Pragę Północ w te najdziksze zakamarki, nie koniecznie pod Wileniak. No i tak też było z tym chłopakiem, myśle sobie, no zaimponuję mu pokażę takie coś, co się bardzo w czasie wojny nie zniszczyło, błysnę trochę historią i w ogóle prawdziwe życie. I mój chłopak powiedział,  Praga Północ wygląda jak niemieckie Mannheim i by mi się tam podobało. Jak byliśmy w Niemczech to ja się cała paliłam, żeby wreszcie to Mannheim zobaczyć i w końcu się tam wybraliśmy i moi drodzy… na prawdę to jest tak fajne miejsce, do na przykład Berlina każdy o ambicjach artystyczno kulturalnych chce jechać, a do Mannheim nikt, ale powinniście się tam udać i zaraz Wam pokażę czemu. Myślę sobie, że jakbym miała gdzieś mieszkać, w jakimś mieście to zdecydowanie było by to właśnie Mannheim. I kto wie, może kiedyś….

 

             

W ogóle Niemcy to jest strasznie fajny kraj i dobry do życia dla takiej osoby jak ja, nie z zasobnym portfelem, ale jeśli chcesz mieć europejko-zachodni komfort życia i trochę zarobić i jednocześnie nie żyć w nudnym sztywnym miejscu jak kraje skandynawskie. Byłam we Francji, we Włoszech i w Anglii i jest tam bardzo drogo i wydaje mi się, że drożej niż w Niemczech. Np w Niemczech papierosy kosztują tyle co w Polsce, przynajmniej tytoń i jak ktoś pali tytoń i chce kupić dobry to musi iść do jednego z 3 sklepów w Warszawie, a w Niemczech ten sam tytoń jest wszędzie, bo podobno, jak twierdzi mój chłopak, młodzi ludzie palą tytoń a starzy kupują papierosy, czyli na odwrót niż u nas. Jedzenie, no jest trochę drożej, ale nie tak strasznie jak we Francji czy Anglii nie mówiąc o Szwajcarii czy Szwecji. No i nieporównywalnie lepiej zarabia się tam niż w Polsce. Na przykład ja mam działkę we wsi Tyborów pod Kozienicami i mój chłopak mówi, że wieś, z której on pochodzi jest podobnej wielkości i nie ma tam sklepu spożywczego i że jest podobnie. No to ja sobie myślę, wyobrażam Tyborów gdzie Pan Tadeusz jeździ na  zdezelowanym Romecie zimą po lesie, a potem pije piwo pod sklepem na co wydaje ostatni groszy z renty. No, ale tak nie jest, wszystkie domki są ładne, ktoś ma konie i stadninę, każdy ma ładny, miły, co prawda nie Porsche, ale samochód z rocznika nie dalszego niż 2010. I mój chłopak mówi, że sąsiadka na przeciwko to alkoholiczka to myślę, jak nic żona Pana Tadeusz i pala oponami zima w piecu. No, ale potem podjeżdża jej mąż jeepem i widzę na tarasie dwa pudle królewskie pokazują sztuczki za smakołyk. No to mi się juz coś zupełnie nie zgadza i wtedy wiem, że mój chłopak nie wie co mówi i twierdząc, że jego wieś jest jak Tyborów ma na myśli, że jest podobna ilość mieszkańców oraz, że nie ma sklepu spożywczego i na tym kończą się podobieństwa. Co bardzo mnie urzekło i to jest coś czego brakuje w Polsce, to to że każda wieś ma taki mały dom kultury. I ok wiadomo, że młodzi ludzie nie chcą tam mieszkać, ale ich rodzice i dziadkowie nie są znudzonymi alkoholikami, którzy piją z nudów i smutku, bo np mają różne zajęcia za darmo, mogą chodzić na lekcje chóru, szachów, śpiewu, filmowe, są kółka aktorskie i pomoc uchodźcom, gdzie daje się im za darmo lekcje niemieckiego i organizuje im rozrywki.

I wreszcie się doczekałam, pojechaliśmy do Mannheim. Jakie on jest? Wygląda trochę jak Wrocław jeśli chodzi o kamienice, jest też przemysłowe, widać na obrzeżach fabryki i wielkie żurawie i tory. Nie ma metra, ale ma bardzo dobrą infrastrukturę np tramwaje i ceny biletów są zupełnie normalne. Wszędzie są rowery. I jest nawet urocze planetarium z lat 80, w którym oczywiście byliśmy i już wiem jak powstał wszechświat. I jeszcze są takie ekstra dzielnice, że mieszkają tam imigranci i biedacy, ale też artyści i jest pełno pięknego grafitti i starych kamienic, gdzie pod klatką schodową leżą stare łóżka i meble gotowe do wywózki i lokalni mieszkańcy spotykają się pod kioskami i co chwila czujesz zapach marihuany dochodzący niewiadomo skąd.

Mannheim jest piękne, stare i jednocześnie industrialne, multi kulturowe i artystyczne a jednocześnie robotnicze. Nowoczesne i z dawnych lat.

Ale co jest najlepsze. Najlepsze są KIOSKI. Przynajmniej mój chłopak mówi na to kiosk i niektóre się tak właśnie nazywają. Żeby wyjaśnić istotę kiosków i barów posłużę się przykładem i odniesieniem do Polski.

Otóż najpierw, zanim odwiedziliśmy Mainheim udaliśmy się do przyjaciół mieszkających w małym miasteczku Kech, gdzie poza ładnymi domkami i mieszkaniami nie ma zupełnie nic. Tak wyobrażam sobie np Szwecję. Jakiś sklep, pustka, nowy park i plac zabaw kompletnie wyludniony, życie toczy się miło, komfortowo i okropnie nudno. I poszliśmy pewnej niedzieli, kiedy wszystko co tam było, a nie było tego dużo, było zamknięte i tak idziemy i idziemy i miasto wygląda jak po apokalipsie bowiem nie ma tam żywego ducha i przejeżdża może jedno auto. I nagle coś błyszczy neonami, małe, brzydkie takie polskie, że bardziej się nie da. Nazywa się KIOSK. I myślę, no sprzedają gazety, super, ale coś mi nie gra. Tam nie tylko są gazety, tam jest bar! Szyby są zaklejone jakąś reklamą i przyciemnione, a w ich lustrzanym blasku odbijają się pulsujące neony z automatów do gier. Ja mówię, prawie ze łzami w oczach myśląc „jestem w domu, w marzeniach z głębi mojej duszy, ostoi życia w niebycie!”, mówię, że musimy tam wejść. I tam można kupić jakieś gazetki i papierosy, ale w środku jest taki bar, jak u nas na dworcach i w małych miejscowościach, są dwa automaty i można zjeść nawet jakąś kiełbasę i wypić alkohol i herbatę. Więc pijemy kawę i herbatę, bo jest 12, a tam jakiś starszy, dobrze ubrany Niemiec gra na automatach ( i gra tak codziennie, wychodzi mówi, że kończy z tym i za 15 minut wraca i wkłąda kolejne 50 euro), obsługuje nas typowa polska Karina i wszystko w tej ciemności i dymie papierosów błyszczy i połyskuje, pulsuje i wibruje. Wychodzimy, śmierdząc jak popielniczki i jest wspaniale. Mój chłopak mówi, znowu, że w takim razie będzie mi się podobało w Mannheim. I myślę, że jak spostrzegł moje estetyczno-kulturalne upodobania tego i następnego dnia to się zakochał już na amen i strasznie mu zaimponowałam ciąganiem go po każdym kiosku, gdzie siedzą imigranci i piją piwo.

 

Idziemy jakąś uliczką w Mannheim, taką gdzie mieszkają głownie imigranci i artyści i jest jak na Pradze Północ i widzimy jakieś stare automaty z amerykańskimi gumami do żucia i na rogu stoi taki bar La Palma. Wygląda na zamknięty, ale nie jest. I okazuje się w środku, że to znowu coś w stylu kiosku tylko większe, takie bary jak u nas w Warszawie wycinają jak drzewa i stawiają nowe, lepsze. I w tym barze są sami włosi i mówią po włosku. Bar prowadzi Włoch i razem z grupą chyba 10 Włochów grają w karty przy stole i głośno się śmieją. Pijemy herbatę i kawę i jest tam taki mały automat jak na gumy do żucia, tylko z solonymi migdałami za 1 euro. Wrzucam monetę, przekręcam i wypadają tylko 3. Idę żalić się staremu Włochowi i on podchodzi, nawala w automat, trzęsie nim i go oszukuje i mi daje wielką garść.

 

Po tym moja wyobraźnia i apetyt na bary i kioski tylko rośnie, chcę od tej pory zobaczyć każdy kiosk, więc musimy wrócić tu następnego dnia, bo zaraz nie zdążymy na pociąg powrotny. No i następnego dnia jedziemy do innej, przypadkowej dzielnicy i tam znowu odwiedzamy taki bar. Tylko niemiecki, ale po drugiej stronie jest taki sam tylko turecki. I tam starsi brzuchaci panowie piją piwo i podrywają starszą kelnerkę, generalnie to chyba wszyscy są sąsiadami.

I te bary, one są wszędzie! W każdej dzielnicy jakiś jest, nie mówiąc o kioskach i od tej chwili obiecuję sobie, że jeśli kiedyś zamieszkam  w Mannheim to odwiedzę je wszystkie u zrobię ich mapę, ze zdjęciami i opisami.

I co jest fajnego w tych barach i kioskach i jest to kolejna rzecz, za którą lubię Niemcy. Bo u nas w Warszawie to jak taki bar istnieje, to się ostał z czasów PRL jakimś cudem. Ale każdy prędzej czy później zniknie. Nie wiem dlaczego tak na prawdę one jeszcze istnieją. Zamknęli Bajkę, Grażynkę, Carino. Została jeszcze Parana i Piotruś i Amatorska na Nowym Świecie. To te mi znane. Jeśli ktoś otwiera tani bar to jest to jakiś kebab czy automaty na dworcu. A w Mannheim to jest tak, że te bary i kiosko-bary, one się wcale nie uchowały te 30 lat jakimś cudem i nikt ich nie podmieni na wegańską knajpę. Ciągle powstają nowe i mają się dobrze.
Koleżanka mi dziś mówiła, że jej chłopak ciągle gada o Niemczech jak tam jest fajnie i piwo jest dobre i w ogóle i ona uznała, że to trochę pierdolenie, ale ja mogę potwierdzić. Mannheim i Niemcy to raj, jeśli nie jesteście rasistami, lubicie wegańskie nowoczesne knajpy i obskurne kioski, jeśli chcecie coś zarobić i nie wydać wszystkiego na potrzeby pierwszej kategorii to jest to kraj, do którego powinniście się udać. Berlin jest przereklamowany, musicie odwiedzić Mannheim!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *