Type and press Enter.

Jak uciekliśmy z Cypru z dwoma psami w czasie epidemii

portret

Żeby nie robić niepotrzebnego napięcia powiem od razu, że udało nam się wrócić do Polski. To znaczy mnie i psom, ja jestem zamknięta na Żoliborzu w mieszkaniu na 14 dniowej kwarantannie a psy na wsi w Tyborowie siedzą z moją mamą. Mój wpis z planami na 2020 rok mogłabym spokojnie wywalić do kosza, nie robie tego jedynie dlatego, że zdjęcie ładnie wygląda na feedzie i fajnie mieć więcej wpisów, a może jednak fajnie jest się trochę połudzić i pomyśleć jaka to kiedyś byłam naiwna.

Kiedy wybuchła epidemia postanowiliśmy (po dwóch moich załamaniach nerwowych) zostać na Cyprze. W końcu jest przynajmniej jeszcze z miesiąc będzie zielono i tak, że da się wyjść na zewnątrz w dzień, miejsce jest piękne i odizolowane. Myślałam, że lot do domu nie zabiera zwierząt bo domyśliłam się, ze zrobią cebulę i podstawią najmniejszy możliwy samolot gdzie w ogóle miejsca na klatki nie ma. Jednak dostałam informacje, że zwierzęta biorą, więc odbyliśmy kolejne rozmowy i postanowiliśmy wyciągnąć z tego czasu najlepsze co się da i wrócić. Mój chłopak jako obywatel Niemiec nie mógł wrócić ze mną (jakby ktoś myślał o ślubie online, to od razu mówię, sprawdzałam i się nie da), ale może pracować w swoim zawodzie (jest pielęgniarzem dla starszych osób) i po kilku miesiącach odłoży tyle pieniędzy, że będziemy mogli kupić wymarzoną jurtę (o ile ja nie wydam wszystkich „oszczędności”). Był to jeden z naszych scenariuszy wtedy, kiedy robiliśmy jeszcze plany.

Ja nie mam zbyt wielkich perspektyw w tym czasie, muszę na nowo zainteresować się zawodem copywritera, albo w najgorszym razie szukać pracy w supermarkecie w Magnuszewie. Póki co muszę przeżyć 14 dni izolacji, oby bez choroby, a potem pojechać na wieś i zająć się kompostem i ogródkiem.

Nie chcieliśmy też siedzieć na głowie naszym znajomym, mimo że jesteśmy w świetnych stosunkach, kto wie jak by było za dwa miesiące izolacji, a jeśli mamy opcję wrócić do swojego domu nie wiem czemu mielibyśmy siedzieć komuś na głowie. Więc wytężyliśmy wszelkie siły i zadzwoniliśmy do LOTu bo okazało się, że 31 marca jest prawdopodobnie ostatnio lot do domu z Cypru. Mój chłopak znalazł lot do Frankfurtu Lufthansą, ale czekał aż ja kupie swój bilet, bo jego lot był dwa dni wcześniej i nie chcieliśmy przypału, że on wróci a ja zostanę.

Oczywiście jakikolwiek kontakt z infolinią był bardzo trudny, czekam na rachunek za telefon… (pro tip- dzwonić rano do 13, potem jest tylko gorzej łącznie z godzinami nocnymi). Po dodzwonieniu się dnia drugiego okazało się, że zabierają psy, ale mają wyznaczone miejsce tylko na jednego. Więc panika… no bo co zrobić z drugim, wywalić na ulicę, oddać do schroniska? Oczywiście to nie jest niczyj problem poza moim, nikogo to nie obchodzi… Wiadomo, że prędzej bym umarła niż oddała moje psy do schroniska (w ogóle na Cyprze nie tak łatwo oddać psa do schroniska jakby ktoś się pytał, czasami trzeba zapłacić ponad 100 euro, żeby go przyjęli a poza tym to odmawiają bo nie mają miejsc).

  Tak było ładnie…

Zostały uruchomione różne drogi kontaktu, dwie osoby z naszej czwórki dzwoniące na infolinię, jedna pisząca maile do rzecznika prasowego, telefon do konsula, oraz messanger z liniami, messanger z koleżanką, której brat pracuje w locie (nie wiem czy ma ochotę być wymieniana z nazwiska, więc jej nie wymienię, ale jestem niezwykle wdzięczna za wszelką pomoc, do tego to taka koleżanka z agility, ale w sumie nigdy nawet nie trenowałyśmy razem i specjalnie nawet ze sobą nie gadałyśmy na zawodach itp, więc tym bardziej jestem pozytywnie zaskoczona i wdzięczna, że wyraziła takie zainteresowanie i tyle pomogła). No i następnego dnia udało się, zaczęłam z tych wszystkich źródeł dostawać wiadomości, że można zabrać dwa psy, ale z zastrzeżeniem że jeśli będzie dużo ludzi z dużą ilością bagażu to nie będą mogli zabrać drugiego psa, bo bagaż to priorytet (how nice) więc do samego końca byłam obsrana.

Natomiast mój chłopak czekał z kupnem swojego biletu na mnie (bo była nawet opcja, że on weźmie jednego psa i wiadomo, że Haja ze sobą albo, że polecimy razem Lufthansą i ja wrócę potem drogą lądową, lecz to była opcja gdzie byśmy wydali wszystkie zarobione na Cyprze pieniądze, więc bardzo tego nie chcieliśmy, a ja też nie chciałam rozdzielać psów) i ostatecznie okazało się, że bilety są wyprzedane i nie może już lecieć. W Lufthansie mają przepis, że rzędy naokoło ciebie i obok muszą być puste żeby się nikt nie pozarażał do tego Lufthansa bierze nie tylko Niemców. No i na koniec wyszło, że zarówno mój lot jak i mojego chłopaka to ostatnie loty z Cypru… Poszliśmy spać z założeniem, ze jutro i tak jedziemy na lotnisko i może się, okaże że ktoś nie przyszedł i coś się zwolniło.

Rano o 6 mój chłopak sprawdził jeszcze raz bilety i były znowu do kupienia. Więc wielka ulga, kupił je i o 12 wyjechaliśmy. Dodam, że na Cyprze są już ostre przepisy i żeby wyjść z domu trzeba wysłać jakiegoś smsa z kodem na wyjście i gdzie się idzie, do tego można wyjść raz dziennie i w samochodzie mogą być tylko dwie osoby. Więc wychodziło na to, że musiałam zawieźć tam mojego chłopaka (ok 2,5h w jedną stronę) i potem sama wrócić. Ostatni raz prowadziłam to auto (duża terenówka, która brzmi dla mnie jak odkurzacz) jakoś w styczniu i to jeden raz, a do tego jest ruch lewostronny.

  • Ciekawostka z ruchu lewostronnego. Z tydzień wcześniej prawie mieliśmy wypadek, którego byśmy pewnie nie przeżyli, otóż w miasteczku wracając z odbioru paczki mój chłopak wyjechał tyłem i wjechał na drogę, jedziemy sobie coraz szybciej i szybciej za miasteczkiem, jest dość ostry zakręt, wszystko dzieje się na wzgórzu i nagle z naprzeciwka jedzie na nas jeszcze szybciej auto na czołowe, w ostatniej chwili zjechaliśmy na… Lewy pas. dobrze, że Ci ludzie nie zrobili tego samego. Mój chłopak jeździł tym autem co kilka dni, kompletnie bez żadnego przypału po lewej stronie całe 4 miesiące i nagle jeden raz jakoś mózg się (mnie z także) odłączył i pamięć jakaś może mięśniowa go skierowała na pas prawy. Jechaliśmy sobie nim beztrosko kilka minut i żadne się nie skapnęło, że coś jest nie tak…

 

Ale udało się odstawić chłopaka do samolotu i wrócić, nawet nie używałam gps bo zapamiętałam całą trasę (tylko mój chłopak wie jak bardzo bardzo zła jestem z mapy).

 

Ja wyleciałam dwa dni później.

Rano dostałam sms z dziwnego numeru, że mój lot jest opóźniony 3 godziny więc była poranna panika, dzwonienie, bo nigdzie w internecie ani na lotnisku nikt o tym nie wiedział. Mało tego, okazało się, że chcą dopchnąć więcej osób bo będzie międzylądowanie w Atenach.

                              *tyle osób leciało z Cypru

Na Lotnisku okazało się, że jest może z 30 osób a do tego… jeszcze jeden pies! (jakiś szetlandopodobny o wadze 12kg i wieku 15 lat). Boże, ile było wcześniej błagania żeby wzięli mojego drugiego psa, ile męczenia buły, ile razy mi odmówili bo mogą zabrać tylko jednego psa, a tu proszę dało się i trzeciego dorzucić. Oszczędzę Wam, albo może zachowam na później, opowieść o jego właścicielce oraz o mojej współpasażerce. Tak… W Larnace byliśmy wszyscy rozdzieleni bo było mało osób, ale w Atenach zebrało się tego tyle, że każdy prawie miał współpasażera,  samolot pełny na full…. A przy wychodzeniu mówili nam, żeby zachować dystans (jajcarze).

*a to piesek, który z nami leciał i szczekał tak, że go słyszałam przy lądowaniu. Jax na początku się w niej zakochał, ale wiem że w czasie lotu jakby mógł to by ją uderzył po głowie za to szczekanie 😀

Po 5,5h udało się i dolecieliśmy, wszystkie psy całe, oczywiście kolejny raz jedna z klatek miała uszczerbek na zdrowiu i nie wiem na którym lotnisku tak źle te klatki traktują, czy na Polskim czy Cypryjskim, ale klatka Haja nie miała jednej rączki i wyobrażam sobie jak mu było miło jak klatka pierdolnęła na podłogę w czasie przenoszenia. Z kolei jak przylecieliśmy na Cypr to klatka Jaxa (ta, którą musiałam awaryjnie kupić w Meksyku za 250 euro…) miała z tyłu oderwany duży kawałek plastiku na łączeniu z wywietrznikami, pewnie spadła na nią jakaś walizka…

Ah jeszcze mi się przypomniało, że jak oddawałam psy w klatkach w miejscu na nadbagaż i wkładali je już na taśmę, żeby przejechały przez kontrolę, to jak już je zdjęli po drugiej stronie to pan z obsługi wyszedł do mnie z jakimś kawałkiem metalu, co słowo daje, wyglądało jak wypisz wymaluj jak rączka od prysznica i pyta mnie czy to odpadło od klatki 😀

Także oto jest nasza historia powrotu, ale na prawdę mnie cieszy, że już przez długi czas nie będę musiała latać samolotami a tym bardziej z dwoma psami.

Teraz tylko dwa tygodnie w mieszkaniu i starać się nie zwariować. Bo ja to w sumie jestem taką osobą, że albo lubię siedzieć w domu (sama!) albo lubię podróżować tak zupełnie „bez zabezpieczenia”. Więc pomyslałam, że to cała ja:

 

Ale jak teraz o tym myślę to sama nie wiem co się stanie z moim umysłem. Może skończę książkę a może mnie odwiozą po 14 dniach do psychiatryka.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *