Type and press Enter.

Pies w samolocie, czyli wszystko złe co może Ci się przytrafić.

Od czasu ostatniego wpisu przemieściliśmy się z Izraela do Portugalii, gdzie 3 miesiące pracowałam w hotelu dla psów i jakby ktoś wpadł na taki pomysł jak ja to polecam jednak brać taka robotę raczej na miesiąc. Koniec końców nowa przygoda, przetransportowaliśmy się do Meksyku z zamiarem kupna samochodu i zjechania w dół aż do Argentyny. Zanim zacznę pisać o Meksyku chciałam napisać o tej jednej nieprzyjemnej rzeczy, wrzodzie na pośladku, ziarnkach piasku na czystym prześcieradle, pełnym pęcherzu, który budzi Cie w nocy, a mianowicie o przetransportowaniu się samolotem z psami. Tym jednym dniu w Twoim podróżniczym życiorysie, który jest niczym długo odkładana wizyta u lekarza, czymś co trzeba szybko przeżyć, żeby potem dobrze się bawić. 

Leciałam z psami już kilka razy. Z polski do Izraela (jakieś 4h), z Izraela do Portugalii (jakieś 6h) i z Portugalii do Cancun w Meksyki (jakieś 10h).

Zacznijmy od tego, że jest to niewygodne i w ogóle podróże samolotem (jakkolwiek wspaniałe jest samo siedzenie w samolocie, ten moment rozpędu na płycie i kiedy samolot wnosi się w górę, tę obietnicę dalekiej podróży), ale wszystko naokoło tego jest najgorszym gorejącym wrzodem, transport na lotnisko, cała ta odprawa, sprawdzanie, godziny czekania, odbieranie bagażu i wydostawanie się z lotniska a potem z wielkiego miasta, w którym to lotnisko się znajduje.  Dodajmy do tego dwa psy i wszystko robi się dwa miliony razy bardziej skomplikowane i drogie. Taksówki nagle z bardzo drogich robią się potwornie, puknij się w czoło drogie, możesz zapomnieć o autobusie bo klatki, poruszanie się po lotnisku staje się strategią wojenną a ja lotniskowym klownem, a stanie w kolejce do check inu, które odbywało się kiedyś bez psów nagle wydaje się odległym marzeniem sennym. To jest po prostu wszystko logistycznie trudne i upierdliwe. Myśleliście, że kontrola bagażu i przechodzenie przez bramki trwa wieki, to dodajcie do tego kontrolę weterynaryjną i sprawdzanie klatki na materiały wybuchowe, jeśli wasz bilet wydawał się drogi dodajcie 200 euro za jednego psa (jeśli waży od 15kg wzwyż). Powiem tylko, że w sumie jest lepiej lecieć z dwoma border collie niż jednym owczarkiem niemieckim, bo chociaż można kupić dwie klatki jedna po 250-300zł, a moja przyjaciółka leciała ostatnio ze swoim owczarkiem niemieckim o wadze 30kg i znalezienie dla niego klatki było tak nieprawdopodobne jak załatwienie czegoś w Urzędzie Skarbowym w 5 minut, tak że nowa klatka musiałaby być specjalnie  zamówiona i kosztowała 1500zł a w końcu jak udało jej się kupić używaną na olx to śmierdziała jak stodoła i koniec końców zajebała jej pół mieszkania i przez miesiąc przed odlotem zastanawiała się jak ona wsadzi to na wózek na lotnisku. 

Klaudia i jej klatka ze stodoły.

Ah i jeszcze chcesz kupić bilet lotniczy jak najtaniej, oczywiście już dawno pogodzony jesteś z tym, że odpadają wszystkie ryanairy, ale potem okazuje się, że dobrze by było jeszcze wybrać taką linię co ma doświadczenie i dobre recenzje w transporcie zwierząt, więc wtedy zostaje ci tylko Lufthansa, więc zapomnij o tanim bilecie. Ja ten krok pominęłam, ale jeśli bierzecie po prostu najtańsze co was weźmie z psem, to nie czytajcie opinii w internecie na temat transportu psów tymi liniami, bo to trochę jak czytanie w google jaką mam chorobę, kiedy mam gorączkę i wychodzi, że mam raka. Po prostu tego nie czytajcie, bo wyjdzie, że was pies nie ma szans na przeżycie.

Po przydługim wstępie, opiszę nasze przygody na każdym z lotnisk, z każda z lini lotniczych. 

1. Lotnisko Chopina w Warszawie, LOT do Ben Gurion airport w Tel Avivie. 

Chyba Polskie lotnisko okazało się najłatwiejsze, może dlatego, że nie odbierałam z niego psa i może dlatego, że lot był w nocy więc prawie nikogo tam nie było. Tam poznałam smak tego, jak ciężkie jest życie, czyli że nie można chodzić z psami po lotnisku, trzeba je wozić w klatce na wózku, bo chodzi tu służba celna z psami. Nie było kolejki do odprawy, Panie były miłe i powiedziały, że tu prawie co miesiąc taki pan lata z kilkunastoma psami na wystawy, więc żebym się nie martwiła. Azjatycka rodzina robiła sobie zdjęcia z psami w klatkach. Po udaniu się do pomieszczenia gdzie sprawdzają klatki na materiały wybuchowe wszyscy głaszczą psy i się cieszą, kierowca autobusu i pasażerowie jadący po płycie, najprawdopodobniej klaskali. A potem musimy oddać pieski i pojawia się pierwsza skaza na czystej szklance, Pan mówi, że jest absolutnie taki wymóg prawny, karny i sądzona będę przez trybunał w Hadze a najpierw Trybunał Konstytucyjny, a samolot po prostu nie ruszy, jeśli miski z woda dla psów nie będą przytwierdzone do drzwiczek. One muszę być przytwierdzone do drzwiczek, a ja mówię to w takim razie mogę im nie dawać wody, bo to tylko 4h i jestem pewna, że nie będą jej pić, na co pan prawdopodobnie pisał już do TOZ na whatsapie, na szczęście znalazła się srebrna taśma i powstały niesamowite konstrukcje przy drzwiczkach, a cześć taśmy została zjedzona i tak w czasie lotu. 

Ta podróż była absolutnym koktajlem mołotowa moich emocji ponieważ raz, że był to pierwszy raz kiedy musze moje kruche istotki, syneczków oddać w ręce ludzi obcych a także dlatego, że w moim paszporcie była Irańska wiza a wiadomo, że Iran plus Izrael to nie bardzo i czytałam, że mogą pytać długo, całe godziny i nawet nie wpuścić cię do kraju. Więc cały lot wyobrażałam sobie na przemian dwa scenariusze katastroficzne, jak moje psy właśnie umierają ze strachu w samolocie po czym odbierając ich martwe ciała (w lepszym razie żywe ale ze złamaną na zawsze psychiką) zostajemy po kilkunastu godzinach bez siusiu deportowani do Polski na mój koszt. Nic takiego się nie stało, ale czekałam jakąś godzinę zanim mnie wpuszczą. Po zobaczeniu Irańskiej wizy Pan odesłał mnie do innej kolejki oczekujących na przesłuchanie i potem inny Pan przyszedł i wypytywał. Kiedy dowiedział się, że mam psy Iran jakoś przestał się dla niego liczyć i pytania toczyły się wokół tego ile kosztowały moje psy, po co tu są i czy chcę je sprzedać. Musiałam mu przysiąc, że nie chce ich sprzedać (na prawdę zapytał na koniec „can you swear that you don’t want to sell them here?”). Potem poszłam szukać swoich psów, znów naiwna, nieopierzona w świecie transportu lotniczego zwierząt myślałam, że istnieje specjalne pomieszczenie gdzie już czeka z moimi psami weterynarz z łakociami i zabawkami, który sprawdzi wszystkie dokumenty, zdrowie psów ze stetoskopem i termometrem a potem poklepie je po czole. Nikt nic z obsługi nie wiedział o istnieniu pomieszczenia gdzie odbiera się pieski, a ja zobaczyłam na drugim końcu terminalu dwie klatki. Teraz liczyło się tylko sprawdzenie czy psy są żywe. Spały, ale niezwykle cieszyły się na mój widok. Szara rzeczywistość spotkała się z moimi oczekiwaniami, po prostu stały tam godzinę wśród bagaży, taśm i ludzi i każdy mógł je sobie wziąć i niech temu ostatniemu faktowi smaku dodaje inny fakt, że nikt nie sprawdził absolutnie nic i po prosu wyszłam z lotniska na zewnątrz a potem czekałam juz na umówionego pana taksówkarza aby za 50 euro zawiózł mnie 10km do centrum. 

 

2. Lotnisko Ben Gurion w Tel Avivie do lotniska w Lisbonie, Portugalia. linie lotnicze EL AL.

Musze powiedzieć, że lotnisko w Tel Avivie było absolutnie najgorszym co mnie spotkało w podróżowaniu z psami. Może to przez moja irańską wizę wszystkim zakręciło się w głowie, ale jak udałam się do check inu jakimś sposobem nagle powstało straszne zamieszanie i obsługiwały mnie dwie osoby jakby zupełnie nie wiedzące o swoim istnieniu i tym, że oto właśnie współpracują. Jedną z osób był pan z pierwszej kontroli paszportowej, drugą była Pani z check in a każde z nich mówiło coś innego. Nie pamiętam już co, bo te dwie godziny upłynęły bardzo szybko i chaotycznie, ciągle gdzieś biegaliśmy pan znikał i zostawiał mnie przy check in i wtedy pojawiała się pani i mówiła co innego, on mówił aby się nie odprawiać, ona mówiła aby się odprawić natychmiast i potem kontrola klatek, a potem jeszcze coś i jeszcze coś, w efekcie kiedy pan odszedł pani powiedziała, że na kontrolę klatek to ona mnie weźmie tu, ktoś tę kontrolę zrobił i kazał postawić klatki do windy (jeszcze w środku poszliśmy na zewnątrz wysikać psy) po czym zjawił się ten pan od paszportów i zaczęli się kłócić po hebrajsku, wymachiwać rękami, z rozpalonymi policzkami dzwonić gdzieś, po czym pan powiedział że musimy szybko biec, ale to szybko i zaczął rzeczywiście biec, prawie mnie gubiąc po drodze. Potem wróciliśmy i znowu się kłócili i ja zapytałam nieśmiało, co się stało i czy z moimi psami jest ok na co oni powiedzieli, że jest absolutnie ok i psy już są w gdzieś tam i oni się wcale nie kłócą i tak na prawdę nic się nie stało. Potem Pan przyszedł z trytkami i biegł chyba do moich psów aby te trytki założyć do klatek. Nie wiem, może o to prowadzili spór, ale przez to wszystko zostało 15 minut do odlotu a ja byłam na pierwszym etapie czyli została mi jeszcze jedna kontrola paszportu i bagażu podręcznego i potem szukanie bramek. Pani od kontroli podręcznego zobaczyła mój paszport (znowu irańska wiza i wepchnęła mnie na jakąś dodatkową kontrolę co zajęło nam dodatkowe 10 minut)a potem to już musiałam prosić ludzi na paszportach aby mnie przepuścili (musiałam nawet udowodnić im pokazując bilet) i byłam ostatnia osobą, która wsiadła do autobusu który za kilka sekund odjechał. 

Potem juz było tylko gorzej, bo w Portugalii raz, że zgubili mój bagaż tj on nawet nie wyleciał z Izraela (wiedziałam, że zostawianie wszystkiego przy windzie to jakiś ściemniony pomysł tego dziwnego pana od paszportów), a potem jeszcze się okazało, że trzeba zrobić kontrolę weterynaryjną, a że jest 23 to weterynarz godzinę temu pojechał do domu i dlaczego w ogóle nie umówiłam wcześniej wizyty. Musiałam do niej dzwonić i ona właśnie weszła do domu pewnie zdjęła buty i juz robiła herbatę i odpalała Netflix i kiedy posadziła tyłek na fotelu zadzwoniłam ja. Sadzą tak dlatego, bo była niezbyt miła, mimo że starałam się ciagle rzucać jakiś suchy żart. Powiedziała mi też, że jak mam badania na przeciwciała to nie potrzebuję tu certyfikatu zdrowia i straciłam 400zł bo przecież w Izraelu wszystko jest 20 razy droższe. 

Jeszcze wisienką na torcie niech będzie fakt, do którego wstyd mi się przyznać, że najpierw w Izraelu nie mogli odnaleśc mojego biletu ponieważ zarezerwowałam go niechcący na miesiąc później i musiałam dopłacić jakies 1200zł aby go przebukować w ostatniej chwili… Ten dzien był zdecydowanie najgorszy w mojej lotniczej karierze.

 

3. Lisbona do Cancun w Meksyku.

Na ten lot byłam bardziej przygotowana mentalnie, jedyne co mnie trapiło to jego długość, bo wiemy juz przecież, że to iż lot trwa 10h to znaczy, że twój pies jest w klatce 12h, bo cała odprawa i chodzenie po lotnisku.  Byłam bardziej wyluzowana i powiedziałam sobie, niech się dzieje co chce, dadzą radę, a potem to już dwa lata conajmniej zamierzam się trzymać z daleka od samolotów. 

W sumie wszystko poszło sprawnie, był z nami znajomy znajomego, który te bilety rezerwował. I na lotnisku w Lizbonie można chodzić z psami na smyczy po terminalu. Kiedy byliśmy na check inie ten znajomy powiedział, kiedy obsługa zaczęła zerkać do jakichś kartek, ściąg, ksiąg, że spokojnie wszystko jest ok oni po prostu bardzo rzadko wożą psy, więc trochę nie wiedzą co robić (patrz wyżej, jak chcesz tani bilet nie czytaj opinii w internecie). Były to jakieś dziwne portugalskie linie Orbest i samolot wyglądał bardzo nędznie i malutko w porównaniu do tego, którym kiedyś leciałam do Panamy. Ah i jeszcze w tym czasie czytałam książkę Stephena Kinga, w której pisze o przeczuciach ludzi co do złych wydarzeń i że naukowcy amerykańscy zbadali iż jeśli nie chcesz umrzeć w katastrofie lotniczej, to lepiej uciekaj z samolotu, który nie jest pełny. Wszystko dlatego, że ludzie mają złe przeczucia i te przeczucia sie sprawdzają, więc oni zmieniaja lot bo coś im mówi, że będzie katastrofa. Oczywiście samolot był tylko w połowie pełny, no może w 70%, ale tłumaczyłam sobie to tym, że kto chce lecieć z Portugalii do Cancun i do tego liniami Orbest.

Kiedy pojawiłam się przy samolocie zobaczyłam klatki z moimi psami stojące na pełnym słońcu, podczas gdy metr obok był cień. Natychmiast zrobiłam awanturę i od tego czasu wszyscy bardzo mi usługiwali, stewardessa zapowiedziała, że pilot zajął się wszystkim i sam osobiście do mnie przyszedł i powiadomił mnie, że psy są w środku, mają odpowiednią temperaturę i wszystko działa.

Na lotnisku w Cancun wszystko poszło szybko bo jakby nikogo poza naszym lotem tam nie było i jak tylko pojawiliśmy się przy taśmach, za kilka minut zaczęły wyjeżdżać bagaże. Po ostatnich lotach spodziewałam się, że ktoś wyniesie psy z jakiegoś pomieszczenia i postawi je tam gdzie bagaże, więc udałam się po swój plecak na szczęście ustawiając się jak typowy Polak zagranico przy okienku, z którego wyjeżdża taśma. Pierwszym bagażem, który pojawił się w na taśmie była klatka z moim psem, a drugim klatka z moim psem. Rzuciłam się na pierwszą, ale była bardzo ciężka i ktoś mi pomógł i jacyś ludzie obok poruszeni moją historią rzucili się na klatkę drugą. Potem udałam się do kontroli weterynaryjnej, gdzie sprawdzili i pokserowali chyba w stu kopiach wszystko łącznie z moim paszportem i byliśmy wolni. Psy żyły acz wnętrze klatki było niczym puszka z ciepłym koncentratem o zapachu psich łap, tak bardzo było duszno. Chciałam robić awanturę obsłudze, ale jak tylko opuściłam lotnisko poczułam się jakbym siedziała dokładnie w tej klatce i do tego miała astmę. Zapomniałam, że do klimatu tropikalnego trzeba się kilka dni przyzwyczajać. 

______________________________________________________ 

Z patentów lotniskowych mogę podpowiedzież tylko aby na pewno być wcześniej i dobrze wysikać psy, ale mi się chyba nigdy w końcu nie udało, tak jak to miałam w planach, jednak psy przeżyły. Druga sprawa to toczenie dwóch wózków po lotnisku, oczywiście jeśli jest się samemu i ma się dwa duże psy, gdzie dwie klatki nie mieszczą się na jeden wózek. Wcześniej moim sposobem było przejście jakichś 5m z jednym wózkiem, zostawienie go, powrót po następny, przejście z następnym 10m i tak dalej. Jednak po jakimś czasie nauczyłam się pchać dwa wózki naraz.

Najbardziej z tych podróży stresuje mnie nie sam lot, bo już teraz wiem, że jakoś to znoszą i jeszcze nie zanotowałam skazy na ich psychice. Najbardziej nie lubię momentu kiedy oddaję je obsłudze. Nie wiem gdzie są, kto tam chodzi, może próbuje je dotykać, może któreś szczeknie i ktoś kopnie klatkę, a potem może postawią je na słońcu. Zawsze jak mam możliwości proszę tych ludzi, błagam z łzami w oczach aby byli uprzejmi dla moich synków tak kruchych jak szkło i zawsze z jakiegoś powodu mają ze mnie bekę.

Nigdy nie leciałam z przesiadką i staram się szukać lotów bezpośrednich, bo najwięcej złych historii jakie czytałam dotyczyło waśnie przesiadek, kiedy zostawiają psy na rozgrzanej płycie.

Cóż, nie jest to najgorsze co może się przytrafić, gorsze mogło być zaatakowanie psa przez na przykład krokodyla, ale o tym później. Dzień samolotowy to taka skaza na podróży, która staje się bardziej upierdliwa jeśli trzeba zabrać ze sobą dwa psy, ale czasami trzeba poświęcić jeden dzień by potem dryfować na wodach lazurowej przygody i nieskończonej pomyślności (albo i nie). 

 

 

Zdjęcie główne: by David Preston on Unsplash

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *