Postanowiłam połączyć tydzień trzeci i czwarty w jeden odcinek, więc tym razem będzie już ostatni raz kiedy widzicie Tess. Powiedziałam tam trochę o nauce lie down (połóż się) i dalszych etapów zostawania, podsumowałam efekty nauki przywołania i powiedziałam trochę o aportowaniu.
- O PRZYWOŁANIU
Natomiast powiem trochę więcej o przywołaniu, którego efekty były dla mnie z kolei dużo bardziej zadowalające niż mi się wydawało w moich super profesjonalnych obliczeniach po pierwszym, wspólnym dniu z Tess. Widzicie… ja nie robię żadnych założeń, które muszę spełnić pod koniec, mogę sobie zakładać, ale nie ma ciśnienia, że jak to się nie uda to koniec. Natomiast rzeczywiście, rzetelnie pracowałam z Tess codziennie, może poza tym weekendem, w którym zabrałam ją do Warszawy. I się tego nie wstydzę, bo to nie było ciśnięcie czegoś ponad jej możliwości. Ot, po prostu szłyśmy na spacer, więc ćwiczyłyśmy w trakcie przywołanie i nie było dnia, żebym nie wyszła na spacer z kieszenią pełną suchej karmy. Do tego jedna sesja (2-5min) zabawy w szarpanie i jedna krótka sesja nauki komend (siad, leżeć, zostań ale też nauczyłam ją jakichś podstawowych sztuczek, których nie było warto pokazywać, bo to były obroty, slalom i chyba target ręki, ot po prostu coś, żeby robić to razem i żeby głowa pracowała, wszystko to idzie na konto naszej relacji), które trwały z również 2-5min łącznie z ustawieniem kamery. Także nie za dużo, ale wystarczająco jeśli chodzi o szczeniaka.
Tak jak powiedziałam na filmiku, jeśli chodzi o PRZYWOŁANIE
- zabierałam Tess na same spacery samodzielne, bo była zbyt zafiksowana na psy ( i mam tu na myśli, że je pasła i zastygała tak, że nie było z nią kontaktu)-1 i 2 tydzień
- w trzecim tygodniu zaczęłam zabierać Tess na spacery ze spokojną, starą Gretą i potem dodałam dosyć spokojną labradorkę z odzysku, Helen (wszystko mojej mamy, ale ja te trzodę całą trzymam na wsi póki tu mieszkam). Bardzo dobrze na to reagowała.
- W trzecim tygodniu też kilka razy zabrałam ją na spacery ze wszystkimi psami, a w 4 już każdy spacer, poza porannym 15 minutowym był ze wszystkimi psami. Ale! nie mogła paść ich i za nimi biegać, Chodziła non stop na smyczy. Wykorzystywałam sytuację, żeby… i tu się zatrzymajmy bo chce powiedzieć o wykorzystywaniu sytuacji.
Jako, że mam niemałe doświadczenie to widzę szybko takie rzeczy pt “czy ten pies do mnie teraz przyjdzie jak go zawołam”. Ale rozumiem, że możecie kompletnie tego nie widzieć. Ja lubię wykorzystywać sytuacje, nawet jeśli często to jest takie oszukiwanie tych nabytych umiejętności i chęci psa. Tak manipulować “środowiskiem” (dobra, chciałam żeby tak mądrze zabrzmiało), żeby ono nam pomogło psa przywołać czy pomogło mu się skupić, szczególnie jak wymagania są dla psa ciut za duże w danym momencie. A pamiętajcie, że wszystkie przywołania, które są failami i powtarzanie imienia psa po kilka razy a on i tak nie przyjdzie, co często się zamienia w negatywne imię (“Psie!, kur*a, PSIEEEEE- tu nadal pies nie przychodzi ale już się boi- idziemy po niego i złość rośnie z każdym krokiem…) idzie na nasze minusowe konto, jednym słowem dostajemy minusik do zeszytu, który się zamienia w jedynkę, a potem trzeba powtarzać klasę (tak, psy na pewno prowadzą takie dzienniki naszych niepowodzeń ).
Powiem Wam teraz, jak wykorzystywałam sytuację na to by mieć sukces w przywołaniu psa
- kiedy Tess chodziła na smyczy (i szelkach!) w grupie, ciągle smycz była napięta, ja nie chciałam manipulować jej ciałem, co jest i tak na szelkach trochę utrudnione, więc nie zmieniałam kierunku walcząc ze stadem biegających border collie idąc w przeciwnym kierunku i licząc, że pies może wybierze mnie (może, za 200 metrów 😀 ale wtedy moje psy by pobiegły w moim kierunku a ona za nimi wyrywając mi rękę z barku). Wołałam więc wszystkie psy i wszystkim powiedziałam, żeby usiadły albo się położyły i zostały. Wtedy Tess zmieniało się podejście, już sam fakt, że one były blisko i w stanie wyluzowania, skupienia, w stanie nie biegania, było dla umysłu małego border collie wielką pomocą naukową. Wtedy mogłam ją przywołać, mogłam poprosić o jakieś komendy, sztuczki, mogłam poćwiczyć z nią z 2 minuty.
- Prosiłam często Haja, mojego najmłodszego, najwięcej biegającego psa, który nakręcał Tess do czerwoności na pasienie i bieganie bez sensu, żeby szedł przy mojej nodze. Miała juz przećwiczone inne, spokojniejsze psy i dało się ją przywołać na smyczy bez zmiany kierunku (tu pomogło mega mega dobrze uwarunkowane imię, mówiłam o tym w pierwszym odcinku). Wtedy też trochę ćwiczyłam z nią chodzenie przy nodze, nagradzałam po prostu jak była blisko, stawałam, nagradzałam, często robiła siad. To że Haj nie biegał pomagało jej niesamowicie i było fajnym pomostem, pomiędzy bieganiem luzem z 2ma spokojniejszymi psami, 3 mniej spokojnymi, a potem z 4ma.
- Kiedy była już bez smyczy i czułam, że może jest akurat za daleko albo akurat za bardzo zafiksowana na Haja bo go pasie w tej chwili, to wspomagałam się zawołaniem reszty psów, albo samego Haja a jak już osiągnęli magiczna barierę powiedzmy 2m bycia blisko mnie to nagle wtedy borderkom mózg wraca, juz się nie pasą i mogłam z tej odległości nagle zawołać Tess. !!!Zawsze po takim trudniejszym przywołaniu, gdzie musiałam wspomagać się innym psem, gdzie widziałam że Tess była totalnie zafiksowana na Haja, wtedy robiłam kilka minut np sztuczek, leżenia, jakiś komend tylko ze mną, reszta psów leżała, albo rozrzucania smakołyków na trawie na kilka minut!!! Po co? po to, żeby jej ten mózg trochę odpoczął, żeby się odfiksowała, skupiła dłużej na tym co do niej mówię niż na pasieniu innego psa.
- Wykorzystywałam fakt, że pierwsze 5-10 minut spaceru psy są bardzo nakręcone i to nie tylko Tess(a robiliśmy przynajmniej jeden bardzo długi spacer dziennie, co fajnie psy męczyło i pozwalało dużo ćwiczyć przywołanie 🙂 ) i w ich trakcie była na smyczy, albo biegała za psami (ostatnie kilka dni) ale o nic jej nie prosiłam, nie wołałam a jeśli już zawołałam bo akurat musiałam to wspomagałam się przywołaniem Haja, dawałam jej spuścić trochę ciśnienia w te pierwsze minuty i nie wymagałam wtedy nic. Jak widziałam, że już trochę się zmęczyła tzn wróciła do stanu posiadania normalnego wzroku a nie nałogowego ćpuna z rozszerzonymi źrenicami, że zaczęła węszyć, normalniej chodzić (chociaż Haja to mogła paść przez 2h non stop) to zaczynałam coś wymagać. Jeśli widziałam, że akurat dziś będzie trudniej to wspomagałam się przywołaniem wszystkich psów i dużo ćwiczyłam jak inne siedziały, dużo tez rozrzucałam smakołyków a bardziej w drodze powrotnej przywoływałam Tess.
Także w tygodniu 4tym nastąpiła duża zmiana, na prawdę jakoś już w drugiej połowie mogłam ją przywołać zawsze, nawet na początku spaceru, nawet z pasienia Haja jak była 20m przed nami i akurat się w niego wgapiała, albo nawet możecie zobaczyć na filmiku jak stoi i się na niego czai jak na owce, ja ją zawołałam i musiało minąć z dwie sekundy zanim nagle się zerwała i przybiegła, jakby wiadomość do niej doszła z opóźnieniem 😉 No na prawdę, jestem mega dumna z tego przywołania.
Oczywiście, mam bardzo sprzyjające warunki, mieszkam na wsi, nie spotykałam nikogo po drodze, nie było innych psów (chociaż inne psy nie działają zwykle na border collie tak bardzo jak ich własny pies, który biega, nie daj boże z zabawką, który jest borderem i którego można paść), nie było hałasów, aut i nie trzeba było tyle planować, ale pomyślcie o wykorzystaniu takich rzeczy na korzyść sukcesu waszego przywołania. Jak widać, najważniejsze to obserwowanie psa, jest tam conajmniej 5 rzeczy, które bez idealnej obserwacji i przewidzenia zachowania psa nie zdały by egzaminu.
2. O APORCIE
Na filmiku powiedziałam Wam o tym aportowaniu bardzo ogólnikowo, a to jest taka rzecz- temat rzeka. Wiele rzeczy, które widzimy w zabawie z naszym psem są takim odzwierciedleniem naszej więzi. Puszczanie, aport… pomyślcie o tym. To, że pies oddaje Wam zabawkę, puszcza ją chętnie jest wyznacznikiem tego, że wam ufa, to że pies przynosi Wam zabawkę, aportuje jest wyznacznikiem tego, ze chce z wami być i z wami coś robić. Oczywiście, jeśli pies tylko chce i tylko ufa, a nie jest nauczony to nie będzie przynosił ani puszczał, ale jeśli pies jest nauczona a jest jakiś problem w waszej relacji z zaufaniem, z chęcią bycia razem to nie będzie ani chętnie puszczał ani aportował. Rozumiecie?
Sprawa oczywiście nie jest taka zero jedynkowa, bo to żywy organizm o złożonym charakterze, dochodzą tu różne genetyczne predyspozycji, preferencje co do rodzaju zabawy, doświadczenia jeśli to dorosły pies np adoptowany. Tess była idealnym przykładem tego, że więź, chęć bycia z tym swoim człowiekiem, w ogóle posiadanie swojego człowieka-ziomka jest odzwierciedleniem tego co w zabawie. Bo do końca nie nauczyła się przynosić tej zabawki, jeśli bym w trakcie szarpania ją puściła i zaczęła uciekać to Tess by poszła w drugą stronę, położyła się z zabawką pod studnią i sobie ją zniszczyła. Gdybym pokazała jej druga zabawkę, a i owszem poproszę, przyszłaby. Dlatego z drugą zabawką ćwiczyłam jak jeszcze była blisko i jeszcze nie zamierzała uciekać. Ale nie lubiłam wymieniać się jak już to zrobiła. Na to się składało tak dużo rzeczy, że aż nie będę o tym pisać bo by był taki długi wpis, że nikt by nie przeczytał. Ale powiem tylko, że charakter Tess, chęć pracy z człowiekiem, balans pomiędzy nastawieniem na inne psy a na człowieka, rozproszony umysł, lubienie mnie, lubienie pracowania ze mną, odpoczywanie w domu, a nawet (co tez jest dość istotne) fakt wymiany zębów (choć to akurat się odbyło w pierwszym tygodniu) miały na to wpływ równie, według mnie, mocno co naturalne predyspozycje, popęd łupu. I im bardziej te rzeczy się poprawiły tym lepszy był aport, to znaczy nie uciekanie z zabawką do swojej nory. Tess odkryła, że lubi się szarpać, acz nie miała mocnego chwytu, że lubi gonić zabawkę, nawet na mnie skakała i próbowała mi wyrwać jak zaczynałyśmy tak przydziczyła. A widzieliście jej pierwszą sesję w odcinku drugim! BYła kompletnie beznadziejna 😀 Kiedy to wszystko się poprawiło to i dłużej chciała się bawić, kiedy puszczałam zabawkę czekała aż znowu ją złapię, nie uciekała. Nawet kilka razy udało mi się zrobić krok w tył i za mną poszła (tu też według mnie dochodził fakt, że zarówno ona jak i jej rodzeństwo mają ten problem z podejściem blisko jeśli nie ma się jedzenia w ręku, to jest taka jedna z rzeczy borderów, która się może zdarzyć i podkręcić w pewnych okolicznościach). Jestem pewna, ze jeszcze miesiąc, dwa, trzy i normalnie aportowała by zabawkę a i nasza więź by się bardzo poprawiła, chęć do pracy ze mną tak, że bym ją już mogła nazwać typowym border collie, moim psem. Jak widzicie to są wszystko naczynia połączone. I tak mi chodzi po głowie taki projekt, co będzie też sprawdzianem ile osób doczytało aż do tego momentu 😀 Może byli by tu jacyś chętni z psem, który się lubi bawić, interesuje się zabawkami, szarpie jakoś ale nie oddaje, nie aportuje i chciałby przyjechać do mnie na lekcje z tegoż i wziąć udział w filmiku, oczywiście z właścicielem. Tak, żebyśmy nagrali pierwszą lekcję, omówienie problemów i postępy za jakiś czas. Za darmo, ale ze zgoda na udział w filmiku i właściciel musiałby też mówić a przynajmniej odpowiadać na moje pytania. I kilka takich piesków poproszę, o różnych problemach 🙂
Ah, no i Tess już ponad miesiąc jest u siebie w domu, i wicie co? Nie miałam racji (lubię nie mieć racji, na prawdę!) bo podobno całkiem nieźle pasie 🙂